Kronan – muzyka wśród fal Bałtyku
Sporo mówi się o ciągle żywych tradycjach morskich Królestwa Brytyjskiego. Szanty i muzyka na pokładach statków do dziś pociąga wielu ludzi, a pieśni jakie śpiewamy, to głównie przekłady angielskich oryginałów. Jednak czy tylko angielscy marynarze wykazywali się muzykalnością?
Rankiem 1 czerwca roku pańskiego 1676 u wybrzeży wyspy Olandia toczyła się bitwa pomiędzy flotą szwedzką oraz duńsko-holenderską. To właśnie wtedy miała miejsce eksplozja na pokładzie szwedzkiego okrętu flagowego Kronan. Tragedia pochłonęła 800 ofiar, jedynie kilku osobom z załogi udało się ocalić życie, w tym dwóm trębaczom.
Okręt – rozerwany na strzępy – zaległ na dnie Bałtyku stając się kapsułą czasu. Silne zniszczenia nie odebrały możliwości badawczych archeologom, którzy zeszli pod wodę przeszło trzysta lat później. Części przedmiotów należących do załogi udało się przetrwać dzięki zagrzebaniu w mule i destruktach okrętu. Wśród zabytków znalazły się także instrumenty muzyczne. Eksplozja nie oszczędziła ich, lecz szczątki mimo wszystko pomagają nam odtworzyć bogactwo instrumentarium – wojskowego, ludowego, a nawet tego związanego z muzyką sfer wyższych. Kronan jako okręt admiralski na swym pokładzie zbierał ludzi różnych warstw społecznych: prości marynarze muzykujący dla zabawy, kształceni oficerowie, a także zawodowi muzycy na żołdzie króla Szwecji.
Archeomuzykologia podwodna…
Fragmentaryczne zachowanie instrumentów pozostawia niestety nieco wątpliwości w interpretacji, jednak można przyjąć, że odkryto w sumie violę da gamba, dwoje skrzypiec, skrzypce ludowe, smyczki skrzypiec i wioli, dwie trąbki, bęben i pałki, a także dzwon okrętowy.
Instrumenty smyczkowe noszą ślady lokalnych wytwórców skandynawskich. Basowa viola da gamba posiadała rzeźbioną główkę lwa jako zwieńczenie szyjki, zaś sposób jej wykonania wskazuje właśnie na szwedzką lub duńską tradycję rzeźbiarską. Instrument zdaje się być wytworem amatorskim, lub też lutnik był początkujący w dziedzinie produkcji tego rodzaju instrumentów. Wyraźnie nieprofesjonalną rękę widać natomiast w przypadku tzw. fiddle – jak zwykło się nazywać skrzypce ludowe w tradycji zachodniej. Są to jednak tylko strunnik i kołki, które nie powiedzą zbyt wiele o budowie instrumentu. Warto zauważyć, że część tych instrumentów nosi też ślady doraźnych napraw – muzycy przebywający na morzu musieli sobie radzić, a kiedy złamał się smyczek nie było możliwości nabyć nowego. Niewykluczone więc, że części fiddle to jedynie elementy takiej właśnie naprawy innych skrzypiec.
Do kogo należały te instrumenty? Niestety trudno stwierdzić. Zabytki rozrzucone zostały w wyniku eksplozji, więc nie ma możliwości zbadania w jakiej części statku pierwotnie się znajdowały. Mogły być to instrumenty należące do dowództwa – można byłoby to stwierdzić, gdyby udało się je powiązać z obszarem okrętowej kajuty. Możliwe też, że okręt posiadał własną kapelę umilającą czas wolny załogi i uświetniającej grą wydarzenia ceremonialne.
Szwedzki ceremoniał morski
Ceremoniał na okręcie admiralskim to jednak przede wszystkim instrumenty wojskowe – trąbki i bębny. W wojsku to właśnie te instrumenty służyły podczas bitew do przekazywania sygnałów, bębny nadawały rytm marszu, pracy, synchronizowały atak. Trąbka natomiast dodatkowo podkreślała prestiż okrętu admirała, bo dzięki nim można było oddać wymagane etykietą saluty i podkreślić dowództwo jednostki we flocie. W związku z prestiżem funkcji to właśnie o trębaczach zachowały się jedyne źródła. Z pokładu tonącego statku ocaliło się dwóch z nich: Bengt Nilsson i Esbjörn Bengtsson. Wiemy jednak, że było ich więcej: Sven Olofsson Ram, Olof Svensson Ram i Blassius Hanson nie mieli tyle szczęścia i zakończyli żywot podczas służby. Widzimy więc, mimo zachowania się dwóch egzemplarzy trąbek, że trębaczy było pięciu, natomiast miał im towarzyszyć również kotlista Hans Svensson Ram. Trąbkę i kocioł powszechnie w Europie traktowano jako instrumenty uprzywilejowane – to znaczy, że nie każdy oddział miał prawo posiadać w swych szeregach muzyków na nich grających. Wyznaczały one prestiż, dlatego stosowane były przez konnicę, zaś na morzu właśnie na okrętach dowódcy. Możemy przyjąć więc, że na statku znajdowały się jeszcze trzy kolejne trąbki i kocioł. A bęben? Być może służył celom czysto praktycznym – nadając rytm pracy marynarzy.
Trąby znalezione na wraku przygniecione zostały przez armatę. Mimo to jedna z nich zachowała się w zadziwiająco dobrym stanie. Widnieje na niej sygnatura producenta Michaela Nagela oraz rok produkcji 1654. Nagel był wytwórcą pochodzącym z Norymbergi, która stanowiła wówczas wiodącego producenta w Europie. Warunki podwodne pozwoliły trąbce zachować się w lepszym stanie niż niejeden z instrumentów pochodzących „z lądu”. Szczególnie cenny wydaje się być oryginalny sznur jedwabny, którym obwiązano instrument, oraz zdobiące go frędzle. Tego rodzaju wiązanie z pewnością musiało wpływać na jakość dźwięku, można więc zastanowić się czy był to celowy zabieg wykonawcy…
3 maja 1676 roku admirał Lorentz Creutz ogłosił Seinebreff eller Ordre, czyli listę zaleceń przed bitwą z udziałem Kronana. Dowiadujemy się z niej, że trąby, bębny i dzwon okrętowy wyznaczać miały czas modlitwy (informacja z 1 paragrafu). Inny paragraf głosi, iż w przypadku mgły i ciemności flota powinna trzymać się razem, a brak widoczności rekompensowano sygnałami trąb, bębnów i wystrzałów muszkietów.
Pierwsze regulacje w szwedzkiej flocie wprowadził król Eryk XIV w 1560 roku. Wtedy ustalenia mówiły o konieczności posiadania przez okręt admiralski dobosza oraz ewentualnie jednego lub dwóch trębaczy. W miarę rozkwitu potęgi szwedzkiej floty, trzęsącej wodami Bałtyku w XVII wieku, zwiększano jednak liczbę trębaczy stanowiących symbol królewskiego majestatu – w połowie wieku było ich nawet dziesięciu na pokładzie, a wraz z nimi 2 kotlistów.
Muzyka w polskim ceremoniale morskim
Czy badania zabytków z Kronana mogą zainteresować Polaka? W pierwszej chwili pewnie nie, ale warto zwrócić uwagę na kilka interesujących faktów historycznych…
Niestety źródeł w temacie muzyki w najdawniejszych dziejach polskiej floty nie ma zbyt wiele. Na pewien trop w ich szukaniu może naprowadzić nas historia początków floty królewskiej – i tutaj właśnie splata się historia Polski i Szwecji.
Flota podległa królowi Polski pojawia się dopiero w początku XVII wieku. Wtedy to Zygmunt III – syn Katarzyny Jagiellonki i króla Szwecji Jana III Wazy (oraz bratanek Eryka XIV) został władcą naszych ziem. Wychowany na szwedzkim dworze dobrze poznał rodzimą morską tradycję, natomiast kiedy obrany został na króla w ojczyźnie swej matki postanowił zbudować flotę również tutaj…
Czy Zygmunt III, pół krwi Szwed, przeszczepił na polskie wody oprócz koncepcji floty królewskiej także tradycje ceremonialne? Oczywiście jest to tylko hipoteza, ale z pewnością całkiem prawdopodobna i warta do rozważenia. Miejmy nadzieję, że badania historyków pomogą nam w przyszłości odkryć źródła, które będą w stanie ją zweryfikować.
Facebook Comments